niedziela, 29 października 2017

Deszczowy book haul - październik 2017☆ミ

   Za oknem pada i pada, w domu ciepło i przytulnie, aż chce się wziąć do ręki książkę i czytać. Pogoda nie zachęca do wychodzenia z mieszkania, i dobrze, oznacza to bowiem mniejszą ilość odwiedzin w księgarniach. Można powiedzieć, że to właśnie dzięki aurze po raz pierwszy od początkowego wpisu na tym blogu udało mi się ograniczyć zakupy książkowe. Październik kończę na ośmiu nowych pozycjach, co stanowi połowę zakupów wrześniowych!

   Osiem nowych książek podzielonych na kategorie prezentuje się następująco:

  • cztery pozycje polskojęzyczne,
  • jedna manga po japońsku,
  • trzy e-booki po angielsku.
   Pierwszą z nowych książek październikowych była "Złotowidząca. Ucieczka" Rae Carson, której recenzję można znaleźć o tu, a której zdjęcia nie wstawię, bo zaraz po przeczytaniu pożyczyłam ją znajomej. Przygodowa młodzieżówka z elementami westernu i fantastyki bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, dlatego z przyjemnością postanowiłam kupić część drugą - "Złotowidząca. Schronienie". Czy wspominałam już, jak podobają mi się projekty okładek tej serii? 
 

   Kolejne dwie pozycje to tytuły znalezione wśród wielu blogowych recenzji, które zaciekawiły mnie na tyle, że postanowiłam je zamówić, mimo, że zazwyczaj unikam kupowania książek zupełnie dla mnie nowych, z autorami, których nie znam. Pierwszą z nich jest polecany przez Martę z Fantastyczne książki i jak je znaleźć "Wszechświat w twojej dłoni" Chrisophe'a Galfarda. Ja, matematyczny i fizyczny matołek, porywająca się na książkę o fizyce? A mówili, że cuda się nie zdarzają....


   Druga książka to coś bardziej w moim stylu, a do zakupu zachęciła mnie recenzja na blogu Zatracona w słowach.  Lubię elementy militarystyczne w fantastyce, mam nadzieję, że i w "Tysiącu imion" Django Wexlera będzie się dużo działo.


   W październiku ograniczyłam również zakupy mangowe (mimo, że BookOff, w którym zazwyczaj je kupuję, posiada ogromną kolekcję moich ulubionych tytułów za 100 jenów, czyli ok. 3,5 zł). Jedynym tomikiem nabytym w październiku jest dwudziesta ósma część przygód moich ulubionych siatkarzy, czyli  "Haikyuu!!". Oczywiście już przeczytana od deski do deski, nie raz i nie dwa. Teraz znowu będę czekać 3 miesiące na kolejny tomik *wzdech*


   Jeżeli chodzi o e-booki, to jak zwykle nie mogłam się oprzeć syreniemu śpiewowi Amazona i jego promocji książek za parę złotych. "Vengence Road" Erin Bowman to zakup okładkowy, przyznaję bez bicia. Widziałam tę książkę raz czy dwa na youtubie, ale nie mam bladego pojęcia, o czym opowiada, natomiast okładka przemówiła do mnie swoim projektem i kolorystyką. "Humans wanted" pod redakcją Vivian Caethe to zakup zupełnie przypadkowy przede wszystkim ze względu na to, iż nie miałam pojęcia, że ta książka istnieje. A przecież pomysł, który stał się inspiracją do jej powstania znam bardzo dobrze z tumblra. Mam nadzieję, że uda mi się w tym tygodniu napisać jej recenzję, w której wytłumaczę dokładniej, co, kto i dlaczego (choć może być ciężko, gdyż po raz kolejny "Droga królów" Brandona Sandersona pochłonęła mnie zupełnie i trudno mi odłożyć ją na bok, nawet na parę minut). Ostatnim e-bookiem jest "Red Rising" Pierce'a Browna, o której sporo słyszałam na anglojęzycznym booktubie i nic zupełnie na polskim. I znowu, oprócz tego, że jest to dystopia, nie wiem nic na temat tej książki. Wiele osób, których książkowe gusta podzielam, wypowiadało się o niej pochlebnie, pożyjemy, zobaczymy.
 

   To by było na tyle, jeśli chodzi o zakupy październikowe, natomiast nie są to wszystkie książki, które powiększyły moją kolekcję w tym miesiącu. "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u" Anny Sulińskiej są prezentem od mojej cioci, która zapewne doszła do wniosku (słusznego zresztą), że jako stewardesa będę zainteresowana historią tej profesji w Polsce. Ciekawe, na ile praca na pokładzie zmieniła się od początków lotnictwa cywilnego w naszym pięknym kraju? 


   Ostatnia z wymienionych książek to wygrana w konkursie księgarni Bonito, tym bardziej zaskakująca, że pisząc się na udział w nim nie interesowałam się specjalnie samą nagrodą. A tu proszę, taka niespodzianka. O "Koszmarnych istotach, które spotykasz każdego dnia" Marco Kubisia nie wiem nic i, szczerze mówiąc, nie specjalnie mnie ciągnie, żeby się dowiedzieć, bo w moim odczuciu pisarstwo youtuberów jest często kiepskie i zupełnie niepotrzebne. Kto wie, może Kubiś udowodni mi, że to mylne przekonanie?


   Listopad będzie stał pod znakiem Brandona Sandersona i jego Archiwum Burzowego Światła (do premiery "Oathbringera" jeszcze tylko kilkanaście dni!!!), w związku z czym nie wiem, ile z zakupów październikowych będę w stanie przeczytać, wierzę jednak, że przynajmniej parę z nich znajdzie się w postaci recenzji na tym blogu.

   Mam nadzieję, że i Wasz październik był książkowo owocny i interesujący, a nadchodzący listopad przyniesie wiele pozytywnych czytelniczych zaskoczeń.  


sobota, 28 października 2017

Prawie się udało - podsumowanie Spookathonu ☆ミ

   Tak jak przypuszczałam, dwa dni w samolocie i długa wizyta u dentysty nie pozwoliły mi na ukończenie Spookathonu ze stuprocentowym wynikiem, choć gdyby nagiąć trochę reguły i np. uznać, że ze względu na dwa dni stracone powinnam doliczyć sobie jeden dodatkowy dzień, a wtedy wszystkie wyzwania zostałyby ukończone... Dobrze, już przestaję oszukiwać, wynik i tak jest zadowalający, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności przyrody.

   Spookathon odbywał się w dniach 16-22 października i zawierał w sobie pięć wyzwań, z których udało mi się skończyć trzy, a z dwoma pozostałymi prawie zdążyłam.


   Wyzwaniem I było przeczytanie thrillera i wywiązałam się z niego zaraz na początku maratonu. "Jaskiniowiec" Horsta czytało się bowiem szybko i przyjemnie, i choć dopiero po ukończeniu książki zdałam sobie sprawę, że rozpoczęłam przygodę z autorem od dziewiątego tomu cyklu, zupełnie tego nie odczułam, bo autor potrafił stworzyć bohaterów, którzy i bez tła osobistego przyciągnęli moją uwagę, a i fabuła zaciekawiła mnie i wciągnęła na tyle, że poradziłam sobie z książką w jeden dzień.

Ilość stron: 336



   Wyzwanie II to książka ze strasznym słowem w tytule. To zadanie również zakończyło się sukcesem. "This Monstrous Thing" Mackenzi Lee to opowiedziana na nowo historia Frankensteina i jego potwora, choć dziejąca się w steampunkowej, alternatywnej rzeczywistości. Debiut autorki oceniam za udany, bo opowieść o przygodach młodego Alasdaira i jego mechanicznego potwornego brata, podobnie jak wspomniany wyżej "Jaskiniowiec" wciągnęła mnie na tyle, że pochłonięcie jej zajęło mi zaledwie parę godzin.

Ilość stron: 374



   Wyzwanie V dotyczyło książki, której akcja umiejscowiona jest w przerażającym otoczeniu. Ja nagięłam je trochę ze względu na wielką ochotę na przeczytanie "Scythe" Neala Shustermana, która to pozycja nie pasowała do żadnego innego wyzwania, ale ponieważ świat bez naturalnej śmierci, zamiast której władzę nad życiem ludzi sprawują Kosiarze wydaje mi się wystarczająco przerażający, postanowiłam dopasować ją tutaj. I znowu okazało się, że wybrałam dobrze, bo "Scythe", mimo pokaźnych rozmiarów, przeczytałam niemal w całości w pociągu na trasie Katowice-Warszawa.


Ilość stron: 448

   Poległam na wyzwaniu III (książka o czymś, co przerażało w dzieciństwie) i IV (książka z pomarańczowym kolorem na okładce), mimo że akurat w tym wypadku zdecydowałam się na jedną i tą samą pozycję. "A Mountain Walked", zbiór opowiadań nawiązujących do twórczości Lovecrafta, skończyłam czytać w poniedziałek po południu, a więc dzień po zakończeniu maratonu. Bynajmniej nie dlatego, że źle mi się go czytało lub źle był napisany. Powód nieprzeczytania na czas leżał gdzie indziej - książka ta to 610-stronnicowa cegiełka po angielsku, na dodatek wiele z opowiadań powstało w pierwszej połowie XX wieku, więc ich język do najłatwiejszych nie należy. Niedzielny wieczór zakończyłam około pięćsetnej strony, ale nie miałam siły, by walczyć ze zmęczeniem i dokończyć pozycję na czas.

   Podsumowując: trzy z pięciu wyzwań zakończyły się pełnym sukcesem, do ukończenia pozostałych dwóch zabrakło parę godzin. Przeczytałam razem 1658 stron (jeśli policzyć do końca "A Mountain Walked" to ostateczną liczbą jest 1768), a więc całkiem nieźle. Żadna z wybranych do Spookathonu książek nie zawiodła moich oczekiwań, dzięki czemu uważam październikowy maraton za udany. Zapraszam do recenzji spookathonowych wyzwań książkowych i życzę miłego, zaczytanego końca października.

wtorek, 24 października 2017

Cena za nieśmiertelność - Neal Shusterman "Scythe"

   Wyobraźmy sobie świat, w którym ludzkość pokonała swojego największego wroga - śmierć. Nikt nie umiera śmiercią naturalną, nikt tak naprawdę nie ginie w wypadkach na drodze, nawet upadek z dachu drapacza chmur kończy się na "śmierci tymczasowej", o której po paru dniach się zapomina i żyje dalej. Raj na ziemi, prawda? Problemem jest właściwie tylko przyrost naturalny, który zapełnia Ziemię kolejnymi miliardami ludzi i z którym trzeba sobie jakoś radzić. I tu do akcji wkraczają Kosiarze - grupa wybranych, których jedynym zadaniem jest kontrola populacji poprzez zadawanie nieodwracalnej śmierci. Kosiarze darzeni są szacunkiem, podziwem, ale i strachem, bo od wyroków przez nich wydanych nie ma odwołania i ucieczki, a próba sprzeciwu kończy się okrutną karą, czyli śmiercią całej rodziny buntownika. Z drugiej strony, szansa na bycie wybranym do odstrzału jest jedna na milion, więc większość ludzi cieszy się nieśmiertelnością bez żadnych zmartwień.

   "Scythe" Neala Shustermana (w Polsce wydana pod tytułem "Kosiarze") jest opowieścią o takim właśnie utopijno-dystopijnym świecie. Główni bohaterowie, Citra i Rowan, to dwójka nastolatków, którzy pewnego dnia spotykają na swojej drodze Kosiarza Faradaya, i dzięki swoim niewyparzonym gębom (oraz specyficznym cechom charakterów) dostają od niego propozycję nie do odrzucenia - mają zostać jego uczniami w fachu zadawania śmierci. Żadne z nich nie jest tym zachwycone i początkowo postanawiają zrobić wszystko, byle tylko obrzydzić do siebie Faradaya i rozczarować go na tyle, żeby pozwolił im wrócić do dawnego życia. Z czasem okazuje się jednak, że stary Kosiarz dobrze wiedział, kogo wybrać na swoich praktykantów, bo Citra i Rowan nie dość, że zaczynają się przekonywać do makabrycznego zawodu, to na dodatek zwracają na siebie uwagę innych Kosiarzy. Co niestety nie przynosi im nic dobrego...

   Temat śmierci i nieśmiertelności poruszany w literaturze i sztuce był od niepamiętnych czasów. Setki bohaterów książkowych i filmowych pragnęło zwycięstwa nad śmiercią i życia wiecznego, zazwyczaj jednak pogoń za nieśmiertelnością kończyła się dla nich nieszczęśliwie, samotnością, znużeniem życiem i pragnieniem tego, z czym tak mocno walczyli i co znalazło się poza ich zasięgiem. U Neala Shustermana nieśmiertelność zdaje się na pozór być czystą radością i wiecznym szczęściem, ale i tutaj nie wszystko jest tak różowe, jakby się zdawało. Artyści tworzą sztukę pozbawioną duszy, młodzi ludzie dla zabawy wymyślają coraz obrzydliwsze i wymyślne sposoby na "tymczasową" śmierć, a nad wszystkim wisi widmo Kosiarzy, którzy w miejsce boga rządzą życiem i śmiercią. Co więcej, zakon Kosiarzy toczy od wewnątrz rak, którym jest korupcja i szaleństwo, nad którymi nikt tak naprawdę nie sprawuje kontroli, gdyż Thunderhead (sztuczna inteligencja sprawująca pieczę nad całym światem) na mocy prawa nie może wtrącać się w sprawy zakonu.

   Neal Shusterman stworzył świat ciekawy i nietypowy, chociażby z powodu Thunderheada, dzięki któremu na świecie panuje pokój i dobrobyt (a nie dystopijna przyszłość znana choćby z "Terminatora"), jak i samej postaci Kosiarza, którym nie jest żadna nadnaturalna istota, ale zwykły człowiek, z wszystkimi jego zaletami i wadami.

   Główni bohaterowie to dwójka młodych ludzi, którzy z jednej strony zachowują się jak przeciętne nastolatki, a z drugiej wykazują się sporymi talentami i indywidualnością. Rowan musi przejść drogę stanowczo trudniejszą i mroczniejszą niż Citra, zmienia się więc bardziej niż jego towarzyszka, ale na szczęście nie traci swoich pozytywnych cech, dzięki którym na początku książki można go polubić. Citra za to staje się stanowczo ciekawsza wraz z kolejnymi rozdziałami, dzięki czemu z denerwującej, zwyczajnej uczennicy zmienia się w młodą kobietę o mocnym kręgosłupie moralnym, umiejącą radzić sobie w trudnych sytuacjach z wyczuciem, ale i pomysłowością.

   Właściwie jedynym, co mnie może nie tyle denerwowało, ile powodowało ból oczu przy częstym ich wywracaniu, było uczucie łączące tych dwojga. Ja wszystko rozumiem, wspólna nauka i trening, stawianie czoła przeciwnościom, bla bla bla, ale żeby przejść z niechęci do miłości w ciągu trzech miesięcy, bo tyle mniej więcej to zajęło? I wytrzymać w tym uczuciu przez cały rok bez żadnego kontaktu? W wieku, w którym nad uczuciami wcale nie jest łatwo panować? Jakoś mnie to nie przekonało, a przynajmniej nie w wykonaniu Shustermana. Co nie znaczy, że to jakiś ogromny zarzut, bo na szczęście obyło się bez cukierkowości i nadmiernego wzdychania do ukochanej/ukochanego. Komuś o bardziej romantycznej duszy moje odczucia mogą nawet nie przyjść do głowy.

   Książka kończy się rozwiązaniem paru wątków, ale równocześnie ostatni wpis w pamiętniku Citry zapowiada dalszą walkę o powrót do ideałów pierwszych Kosiarzy, a ponieważ tytuł drugiego tomu ma brzmieć "Thunderhead", domyśleć się można, że i sztuczna inteligencja będzie miała w nim więcej do powiedzenia. Nie pozostaje więc nic innego, jak czekać do początku stycznia 2018 roku. Tych, którzy jeszcze nie zapoznali się z przygodami Citry i Rowana zapraszam do lektury, bo mimo blisko pięciuset stron książkę czyta się niezwykle szybko i przyjemnie, a opowieść o zastępcach Śmierci wciąga i wbrew pozorom daje dużo do myślenia (zwłaszcza cytaty z pamiętników Kosiarzy).


autor: Neal Shusterman
tytuł: Scythe
tytuł polski: Kosiarze
cykl: Arc of a Scythe (Żniwa śmierci)
wydawnictwo: Simon & Schuster Books for Young Readers
ilość stron: 448


ocena: ★★★☆☆ 1/2

Steampunkowy Frankenstein - Mackenzi Lee "This Monstrous Thing"

   Powiedzmy, że ukochana osoba umiera. Powiedzmy, że nie jesteś zwykłym człowiekiem, ale osobą obdarzoną wielkim umysłem. Powiedzmy, że postanawiasz rzucić wyzwanie samej Śmierci. Powiedzmy, że Ci się udaje. Czy możesz być pewnym, że ukochana osoba przywrócona do życia będzie tą samą osobą, którą znałeś i kochałeś? Czy też jej miejsce zajmie potwór, który budzić będzie powszechne przerażenie i potępienie?

   Najsłynniejszą opowieścią opartą na tym pomyśle jest bez wątpienia "Frankenstein" Mary Shelley, książka przez wielu uważana za pierwszą w historii powieść science fiction. Historia młodego naukowca Victora Frankensteina i jego potwora doczekała się nie tylko licznych adaptacji filmowych, ale stała się również inspiracją dla wielu pisarzy i pisarek, którzy postanowili zmierzyć się z mitem Frankensteina na swój własny sposób. Jedną z nich jest Mackenzi Lee, która w swojej debiutanckiej powieści "This Monstrous Thing" do klasycznej opowieści o twórcy i jego dziele dołożyła steampunkowy twist.

   Życie Alasdaira Fincha nigdy nie należało do normalnych. Jego rodzice, podobnie jak on, należą do tzw. Chłopców Cienia - nielegalnych mechaników, którzy zajmują się tworzeniem i konserwacją mechanicznych kończyć, części ciała i organów ludzi, którzy z tego czy innego powodu potrzebują mechanicznych protez. Jest to zajęcie niebezpieczne, gdyż społeczeństwa większości miast Europy, w tym Genewy, w której mieszkają Finchowie, nie tolerują mechanicznych ludzi, uważając ich za obrazę w oczach Boga. Niespokojne życie Alasdaira zmienia się w koszmar, gdy jego brat Oliver ginie, spadając z zegarowej wieży. Ally w przypływie rozpaczy i desperacji postanawia przy pomocy Mary, przyjaciółki i skrytej miłości, wykraść ciało brata z grobu i za pomocą swoich mechanicznych umiejętności przywrócić go do życia. Udaje mu się tego dokonać, ale staje się to pierwszym ogniwem w łańcuchu zdarzeń, które doprowadzą do aresztowania ojca Ally'ego, ucieczki chłopca z Genewy, a wreszcie do rewolty mechanicznych ludzi.

   Mackenzi Lee umieściła akcję swojej powieści w dziewiętnastym wieku, i choć steampunkowe jej elementy są całkowicie fikcyjne, wiele z wydarzeń i postaci oparła luźno na prawdziwej historii dziewiętnastowiecznej Europy. Co ciekawe, w książce pojawia się również postać Mary Shelley, która tutaj także jest autorką (początkowo wydanej anonimowo) książki "Frankenstein; or, The Modern Prometheus", choć inspiracją dla tej wersji Mary są bracia Finchowie i pamiętna noc wskrzeszenia Olivera.

   Nie ona jest jednak główną postacią dramatu, lecz Alasdair, chłopak małomówny, skrywający swoje uczucia za kamienną twarzą, niezwykle inteligentny i uzdolniony, którego marzeniem było podjęcie studiów na uniwersytecie Ingolstadt u przez wielu uważanego za szalonego doktora Geislera. Ożywienie brata przynosi Ally'emu więcej trosk niż radości, bo Oliver stał się kimś obcym, gwałtownym i agresywnym, a przy tym wymagającym wielu napraw i opieki. Alasdair musi sobie radzić nie tylko z Oliverem, ale także poczuciem winy (kłamie przed rodzicami, a później staje się nieświadomie powodem aresztowania ojca) i strachem przed odkryciem jego "dzieła" przez inspektora Jiroux. Czy rzeczywiście jest jak Victor Frankenstein z opowieści Mary? To pytanie jeszcze bardziej przygnębia naszego bohatera i wzmaga wewnętrzną walkę Ally'ego z samym sobą.

   Ciekawą postacią jest również Clémence, asystentka doktora Geislera, zwykła dziewczyna skrywająca niezwykłą tajemnicę (i to nie jedną). Poznają się z Alasdairem, gdy jako wysłanniczka doktora ma za zadanie sprowadzić chłopaka do Ingolstadt, i od tego momentu ich losy splatają się, prowadząc do emocjonującego finału.

   Mackenzi Lee na szczęście postawiła na wewnętrzny rozwój bohaterów i sporo akcji, a nie na romans, dzięki czemu zakończenie książki sprawiło mi sporo satysfakcji, gdyż po pierwsze Mary bynajmniej nie jest tutaj postacią, którą można polubić, a po drugie obyło się bez romantycznych wyznań miłości i szczęśliwego "i żyli długo i szczęśliwie". Na ostatnich kartach opowieści historia Ally'ego, Olivera i Clémence tak naprawdę dopiero się zaczyna, pozostawiając czytelnikowi duże pole popisu dla wyobraźni co do dalszych losów tej trójki.

   Podsumowując, "This Montrous Thing" jest opowieścią umieszczoną w alternatywnej, steampunkowej dziewiętnastowiecznej Europie, z ciekawymi bohaterami i na nowo opowiedzianą historią o szalonym naukowcu i jego potwornym dziele, która wciąga od pierwszych stron, i choć nie jest arcydziełem, jako debiut literacki nie tylko nie zawodzi, ale wręcz zachęca do sięgnięcia po kolejne utwory autorki. Czego chcieć więcej?


tytuł: This Monstrous Thing
autor: Mackenzi Lee
wydawnictwo: Katherine Tegen Books
ilość stron: 374


ocena: ★★★☆☆ 1/2

wtorek, 17 października 2017

Samotność i śmierć - Jørn Lier Horst "Jaskiniowiec"

   Lubię samotność. Nie ciągnie mnie do ludzi, nie jestem typem imprezowiczki, wręcz przeciwnie, najlepiej bawię się w zaciszu domowym z dobrą książką lub filmem, herbatą w kubku i z kotem na kolanach. Mam jednak paru dobrych przyjaciół i cudowną rodzinę, więc takim zupełnie odludkiem nazwać mnie nie można. Bycie samotnikiem nie jest złe, ale zostanie na świecie samemu jak palec, bez ludzi, którzy zawsze są blisko i na których można polegać, jest smutne i przerażające.

   Viggo Hansen przez całe życie był sam, bez rodziny i przyjaciół. Tak również odszedł z tego świata - zapomniany i samotny tak bardzo, że jego ciało odkryto dopiero po czterech miesiącach od momentu śmierci. Line Wisting, dziennikarka i córka komisarza policji, postanawia napisać o zmarłym artykuł, który poruszać ma temat samotności i znieczulicy współczesnego społeczeństwa. Zgłębiając temat Hansena Line odkrywa jednak, że być może nie umarł on w samotności, lecz został przez kogoś zamordowany. Równocześnie William Wisting rozpoczyna śledztwo w sprawie innego morderstwa, które z małej, lokalnej tragedii przeradza się w aferę międzynarodową, a do śledztwa włączają się służby policyjne z kilku krajów. Czyżby istniał między tymi zdarzeniami związek?

   "Jaskiniowiec" to pierwsze moje spotkanie z twórczością Jørna Liera Horsta, norweskiego pisarza specjalizującego się w kryminałach. Autor wiele lat pracował jako szef wydziału śledczego Okręgu Policji Vestfold, ponadto studiował również kryminologię, i to widać w sposobie prowadzenia przez niego fabuły. Śledztwo, które równolegle podejmują Wisting i jego córka, choć dotyczy dwóch różnych ludzi i zdarzeń, idzie podobnym torem - niespiesznie, z dużą ilością rozmów ze świadkami i osobami mogącymi mieć związek z ofiarami, z dbałością o szczegóły i wykorzystaniem każdego dostępnego środka, czy to ze strony technik kryminalistycznych jeśli chodzi o Wistinga, czy znajomości redakcyjnych w przypadku Line.

"Samotność nie polega na tym, że człowiek jest sam, tylko na tym, że nie ma za kim tęsknić."

   Zaraz na początku książki rzuciło mi się w oczy coś, co jest dosyć nietypowe w przypadku do tej pory przeze mnie czytanych kryminałów i thrillerów. Horst bardzo niewiele czasu poświęca życiu prywatnemu dwójki głównych bohaterów, o ich współpracownikach nie wspominając w ogóle poza ich udziałem w śledztwie. Cała uwaga autora, a przez to również czytelnika, skupiona jest na ofiarach i dochodzeniu do rozwiązania sprawy. Byłam przekonana, że będzie mi to przeszkadzać, że trudno będzie polubić postaci, o których tak naprawdę nic nie wiem. Ku mojemu zdziwieniu okazało się jednak, że zupełnie nie brakuje mi tych informacji, bo Wistinga i Line poznajemy dzięki ich zachowaniom, współczuciu dla ofiar, sposobie odnoszenia się do siebie i do współpracowników. Horst udowodnił, że można stworzyć bohaterów, których da się polubić, bez zagłębiania się w ich historię i życie prywatne. Brakowało mi może tylko większego zróżnicowania charakterologicznego pozostałych osób przewijających się w książce. Żadnego denerwującego szefa policji, żadnego wkurzającego reportera, wszyscy profesjonalni, obiektywni i spokojni. Może tacy są Norwegowie i nie powinno mnie to dziwić?

   "Jaskiniowiec" to książka, którą można pochłonąć w jeden dzień, bo mimo całkiem sporych rozmiarów napisana jest ciekawie i potrafi wciągnąć, a podejście do tematu samotności poruszyło strunę w moim sercu. Jeżeli jesteś czytelnikiem, który lubi zagłębiać się w osobiste życie bohaterów, może Ci tego tutaj zabraknąć, ale uważam, że w tej akurat książce naprawdę nie jest to dużym minusem.


tytuł: Jaskiniowiec
tytuł oryginału: Hulemannen
autor: Jørn Lier Horst
cykl: William Wisting
ilość stron: 336


ocena: ★★★☆☆ 1/2

poniedziałek, 16 października 2017

Jak się bać to tylko w październiku - Spookathon 2017 ☆ミ

   Nadszedł październik, a z nim złotoczerwone drzewa, jesienne słońce i deszcze, czyli ulubiona pora roku wielu wielbicieli książek. Ja co prawda czekam z utęsknieniem na mróz, śnieg i długie wieczory (tak, istnieją tacy ludzie, o dziwo), ale jesień kocham za jej atmosferę, kolory i jeszcze większą ochotę na czytanie, którą zawsze mi przynosi. No i jest jeszcze Halloween, które w Polsce może aż tak nie jest popularnym wydarzeniem, ale za to w Japonii wręcz bije po oczach (i kieszeniach) dyniami, duchami i wszelkiego typu strasznymi istotami, czyhającymi na niewinnych zakupowiczów. Żałuję bardzo, że w tym roku ominie mnie wielka halloweenowa parada w Tokio, bo pomysłowość mieszkańców tego miasta, jeśli chodzi o kostiumy, jest nieziemska.

   Nie ominie mnie natomiast Spookathon, czyli październikowy maraton czytelniczy, który zaczyna się dziś, szesnastego października, a kończy dwudziestego drugiego października, czyli w najbliższą niedzielę. W tym roku gospodyniami maratonu są Lala z BooksandLala, Shannon z Bookerly i Paige z Paige's Pages. Właściwie jedynym zadaniem jest przeczytanie książek, które wpasują się w halloweenowy nastrój i atmosferę, ale dla chętnych dziewczyny przygotowały wyzwania, którym ja również spróbuję sprostać.

Spookathon


  • Wyzwanie I: przeczytaj thriller.




Jørn Lier Horst "Jaskiniowiec"

   Ta książka już raz pojawiła się na liście książek do przeczytania przy okazji innego maratonu, ale, jak łatwo się domyślić, nie udało mi się jej wtedy nawet otworzyć. Stała sobie taka opuszczona i samotna na półce, czekając na swój czas. No i się w końcu doczekała, tym razem nie odpuszczę i przeczytam!











  • Wyzwanie II: przeczytaj książkę ze strasznym (spooky) słowem w tytule.





Mackenzi Lee "This Monstrous Thing"

   Mamy słowo "potworny"? Mamy. Pisarstwo Mackenzi Lee znam tylko z jej książki "The Gentleman's Guide to Vice and Virtue", która bardzo mi się podobała, więc gdy zobaczyłam, że ma na swoim koncie na nowo opowiedzianą historię Frankensteina, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Myślę, że wpasuje się w ten maraton czytelniczy jak znalazł.











  • Wyzwanie III: przeczytaj książkę o czymś, co przerażało cię w dzieciństwie.
  • Wyzwanie IV: przeczytaj książkę z pomarańczowym kolorem na okładce.



"A Mountain Walked" pod redakcją S.T.Joshi

   Pamiętam, że jako dziecko nie bałam się niczego konkretnego. Nie przerażały mnie potwory pod łóżkiem, wampiry i wilkołaki, niestraszne mi były klauny i zombie. Co nie oznacza, że nie bałam się niczego. Mignięcie czyjegoś odbicia w lustrze, obraz ponurego domu w ciemnym lesie, portret, którego oczy zdawały się śledzić każdy mój ruch - wystarczały, bym biegła do rodziców lub wskakiwała do łóżka i kryła się pod kołdrą. Gdy potem, jako nastolatka, po raz pierwszy przeczytałam opowiadania H.P.Lovecrafta, odkryłam w nich te dziecięce strachy, nie tyle opisane, ile oddane atmosferą i odniesieniami do nienazwanego, nieznanego, obcego. "A Mountain Walked" to opowieści inspirowane twórczością pisarza i ciekawi mnie, czy w nich również odnajdę tę niespokojną nutę.





  • Wyzwanie V: przeczytaj książkę umiejscowioną w przerażającym (spooky) otoczeniu



Neal Shusterman "Scythe"

   Do tego wyzwania bardziej pasowałyby dwie poprzednie pozycje, a jednak trochę przewrotnie wybrałam tę książkę. Wydawać by się mogło, że nic nie ma prawa przerażać w świecie, w którym ludzie zdobyli nieśmiertelność, nie ma wojen i konfliktów. A jednak świadomość, że moje życie może się skończyć tylko dlatego, że kosiarz (bo tak scythe tłumaczą w polskiej wersji, prawda?) stwierdzi, że pasuję do profilu osoby, którą dziś musi zabić, jest straszna, i nie chciałabym żyć w takiej rzeczywistości. W ogóle nieśmiertelność mnie przeraża i tyle.

 






   Czy uda mi się sprostać wszystkim wyzwaniom? Prawdopodobnie nie, bo pół tygodnia spędzę w samolocie i w stanie kompletnego zjetlagowania, a dziś i być może jutro czeka mnie wizyta u dentysty (po tygodniu uporczywego bólu zęba, który nie pozwalał mi spać, czytać i pisać, przez co nie odpowiedziałam na żaden komentarz przez Was zamieszczony, za co serdecznie przepraszam). Mam jednak nadzieję, że chociaż thriller wreszcie będę miała z głowy, bo wstyd byłoby, gdyby pojawił się w kolejnym readathonie.

   A Wy planujecie udział w Spookathonie? A może należycie do osób, których nie nachodzi jesienna ochota na wszystko co straszne i osobliwe?

sobota, 14 października 2017

O czarnych bohaterach opowieści kilka - "Because You Love to Hate Me"

   Książki czytam od zawsze, ale pisać o nich zaczęłam stosunkowo niedawno, zaledwie parę lat temu. Większość czytelniczych przemyśleń pojawiało się na moim nieistniejącym już blogu, sporadycznie zamieszczałam również pojedyncze recenzje na portalu lubimyczytać. A później poznałam tzw. booktube, które stało się impulsem do powstania Chmurzastego Zaczytania. Oglądając filmiki tych młodych w większości ludzi, którzy z taką pasją potrafią mówić o swoich ulubionych książkach i dzielić się miłością do ukochanych bohaterów, zdałam sobie sprawę z tego, że może i moje książkowe zamyślenia mogą przynieść komuś radość, że nie muszę tego, co napiszę, chować do szuflady. Uświadomiłam sobie, że mi również regularne pisanie recenzji przyniesie wiele dobrego, że wreszcie będę miała do czego sięgnąć, gdy zawiedzie mnie pamięć i umknie fabuła lub autor takiej czy innej książki. Stąd właśnie Chmurzaste Zaczytanie, stąd również moja wielka wdzięczność dla booktubowego światka.

   Tym przydługim wstępem chciałabym Was, drodzy Odwiedzający, wprowadzić w pozycję, która z booktube ma bardzo dużo wspólnego. "Because You Love to Hate Me", opracowane przez Ameriie, to zbiór 13 opowieści o czarnych bohaterach, które powstały ze współpracy trzynastu pisarek i pisarzy młodego pokolenia z taką również liczbą booktuberów. Ci drudzy podali pomysły, ci pierwsi napisali na podstawie tych pomysłów opowiadania. Jaki to przyniosło efekt? Zapraszam do recenzji, w której najpierw opowiem o kolejnych opowiadaniach i mojej ich ocenie, a potem podsumuję całą książkę.

   ① "The Blood of Imuriv" - Renée Ahdieh (pomysł Christine Riccio: wnuk złej, matriarchalnej dyktatorki, która próbowała rządzić Wszechświatem, pragnie pójść w jej ślady, traci panowanie nad sobą i zabija swoje rodzeństwo podczas gry w szachy)

   Głównym bohaterem opowiadania Renée Ahdieh jest Rhone, syn panującej na planecie Isqandia władczyni. Ponieważ władza przekazywana jest tam z matki na córkę, młody książę wie, że na zawsze pozostanie w cieniu swojej siostry Altais, i świadomość ta rozbudza w nim coraz większą złość - na siostrę, na matkę, na niesprawiedliwy w jego odczuciu świat. Pewnego dnia wszystkie te uczucia wybuchają z ogromną siłą, prowadząc do tragedii.

   Historia wybuchowego księcia jest krótka, zbyt krótka, by móc go polubić lub znienawidzić. Jako wstęp do dłuższej opowieści sprawdziła by się lepiej, tak jednak pozostawia niedosyt.

Ocena: ★★★☆☆

   ② "Jack" - Ameriie (pomysł Tiny Burke: zderzenie historii "Jasia i magicznej fasoli" z Phalarisem z Agrigento)

   Większość z nas zna opowieść o Jasiu, który wspina się do nieba po ogromnej fasoli i znajduje tam olbrzymy, kurę znoszącą złote jajka i śpiewającą harfę. Historia ta ma wiele wersji, tym razem jednak opowiedziana jest z perspektywy olbrzymki - młodej księżniczki, która pewnego dnia przyłapuje Jasia na wkradaniu się do zamku jej rodziny. Między olbrzymką i chłopcem zawiązuje się nić przyjaźni, on dzięki niej poznaje nieco świat nad chmurami, ona zaś uświadamia sobie, że czas ponownego panowania nad światem jest coraz bliżej, trzeba tylko wykonać ten jeden, mały krok.

   Jak dla mnie najlepsze opowiadanie zbioru. Ameriie w niezwykle ciekawy sposób oddała sposób postrzegania świata przez istotę zupełnie od nas różną, a zakończenie przywołało traumę z dzieciństwa, kiedy to pewna lektura szkolna spowodowała, że straciłam wiarę w ludzi dobierających program lektur dla dzieci. W każdym razie nie zdradzę zakończenia, do którego z przerażeniem i chorą fascynacją wróciłam jeszcze parę razy w trakcie czytania książki. Zbiór warto przeczytać choćby dla tej krótkiej baśniowej opowieści z ponurym twistem. 

Ocena: ★★★★★

   ③ "Gwen and Art and Lance" - Soman Chainani (pomysł Samanthy Lane: mieszanina legend arturiańskich i mitu o Hadesie i Persefonie we współczesnych realiach)

   Trójka nastolatków szykuje się do najważniejszego wydarzenia w życiu amerykańskich uczniów. Tak tak, mowa o słynnym prom night, czyli ichniejszym odpowiedniku studniówki. Gwen pragnie zostać królową balu, a wiadomo, każda królowa potrzebuje u swego boku króla. Ma nim zostać Art, a choć on sam o tym jeszcze nie wie, Gwen jest pewna swego, w końcu jej plan jest niezawodny. I tu na scenę wkracza Lance, przez którego wszystko się psuje.

   Opowiadanie napisane jest w formie smsów między głównymi bohaterami (ze sporadycznymi wiadomościami od innych ludzi) i być może to właśnie zadecydowało, że zupełnie nie przypadło mi do gustu. Głównym czarnym charakterem miała być Gwen, i rzeczywiście, nabroić udało jej się co niemiara, ale poza tym była tak stereotypowa, tak amerykańska, że zupełnie mnie do siebie nie przekonała. Nie mówiąc już o towarzyszących jej chłopcach, dzieciakach bez wyrazu i bez charakteru.

Ocena: ★★☆☆☆

   ④ "Shirley & Jim" - Susan Dennard (pomysł Sashy Alsberg: młody Moriarty)

   Shirley Holmes studiuje prawo, by chronić ofiary i karać przestępców. Pewnego dnia w ulubionych kąciku biblioteki podchodzi do niej nowy uczeń, Jim Moriarty, który znajomość z dziewczyną rozpoczyna od gry w szachy, a kończy na grze jej uczuciami i myślami.

   Niech Was nie zmyli krótki opis opowiadania, "Shirley & Jim" mimo dosyć banalnego tytułu opowiada całkiem niebanalną historię. Mimo, że każdy, kto zna przygody Sherlocka Holmesa wie, jak znajomość Shirley i Jima musi się skończyć, nie zawiedzie się tą zmiennopłciową wersją. Szkoda tylko, że Jean (!) Watson pojawia się li i wyłącznie jako adresat listu, którego formę ma to opowiadanie.

Ocena: ★★★★☆

   ⑤ "The Blessing of Little Wants" - Sarah Enni (pomysł Sophii Lee: powody, dla których mroczny czarnoksiężnik poszukuje nieśmiertelności lub wszechmocy)

   Sigrid to być może najpotężniejsza czarownica współczesności, musi jednak ukrywać swoje moce z powodu coraz mniejszej ilości magii istniejącej na świecie. Tajemnicę dziewczyny zna tylko Thomas, czarownik równie potężny jak ona, a zarazem student tej samej uczelni. Pewnego razu wśród książek przyjaciela, Sigrid znajduje opowieść o Alice Gray, czarownicy, która wyruszyła na tajemniczą wyspę, by zdobyć legendarną moc i wiedzę zamieszkującego ją czarnoksiężnika. Cała ekspedycja Alice zginęła w dziwnych okolicznościach, nikt od tej pory nie próbował więc powtórzyć jej przedsięwzięcia. Thomas i Sigrid decydują się wyruszyć na poszukiwanie czarnoksiężnika, pragną bowiem ocalić magię, zanim całkowicie zniknie z tego świata.

   Nie bardzo wiem, jak ocenić to opowiadanie. Z jednej strony pomysł miała Sarah Enni ciekawy, z drugiej strony znowu zawiodły mnie postaci, które mimo bycia centralnym punktem całej opowieści, są jakieś takie niedopracowane. Może nawet nie tyle niedopracowane, ile niezbyt ciekawe i pociągające. Zakończenie również mnie nie zaskoczyło, choć nie było złe.

Ocena: ★★★☆☆

   ⑥ "The Sea Witch" - Marissa Meyer (pomysł Zoë Herdt: co by było, gdyby Morska Wiedźma była kiedyś w sytuacji Małej Syrenki, lecz postanowiła zabić swojego ukochanego i wrócić do syreniej postaci?)

   Młoda Nerit, odrzucona przez wszystkich syrena pragnie tylko jednego - miłości księcia Lorindela, i by ją zdobyć nie cofnie się przed niczym, nawet przed mrocznymi czarami. Zostaje jednak złapana na gorącym uczynku (szykowaniu eliksiru miłosnego), jej ukochany odwraca się od niej z obrzydzeniem, a jaskinia będąca jej domem zostaje zniszczona. Zrozpaczona syrena wypływa na brzeg, gdzie spotyka Samuela, człowieka, w którym zakochuje się bez pamięci, nie bacząc na niebezpieczeństwo, jakie miłość ta ze sobą niesie.

   Baśń o Małej Syrence w wersji oryginalnej, andersenowskiej, jest historią smutną i ponurą, nie ma w niej śpiewających homarów i długiego, szczęśliwego życia dla głównej bohaterki. Marissa Meyer swoją przewrotną opowieść również potraktowała podobnie, każda kolejna decyzja Nerit przynosi jej coraz większy ból i poczucie samotności. W przeciwieństwie jednak do olbrzymki w "Jacku" Amariie, protagonistka "Morskiej wiedźmy" mimo, że nie jest człowiekiem, nie różni się specjalnie przeciętnej nastolatki, podejmującej jedną złą decyzję za drugą. Trochę szkoda, bo mogło być świetnie, a tak jest tylko dobrze.

Ocena: ★★★☆☆

   ⑦ "Beautiful Venom" - Cindy Pon (pomysł Benjamina Aldersona: Medusa)

   Jia Mei Feng jest dziewczyną o niespotykanej urodzie, a jej portret zachwyca władcę kraju tak bardzo, że postanawia z niej uczynić swoją konkubinę. Przygotowania do wyjazdu do stolicy trwają i nikt nie zdaje sobie sprawy, że Mei Feng żyje w strachu nie tylko przed swoją przyszłością, ale i przed tajemniczym Hai Xin, który prześladuje ją w dzień i noc i wcale nie ukrywa, że pragnie jej bynajmniej nie platonicznie. 

   Opowieść o Meduzie w chińskim wykonaniu? Jestem na tak! Zwłaszcza, że język Cindy Pon jest lekki, a równocześnie bardzo bajkowy, a sama Mei Feng wzbudza uczucie sympatii i nie sposób nie współczuć tej dziewczynie, która nie dość, że padła ofiarą Boga Morza, to jeszcze została za to okrutnie ukarana. Czy czegoś nam taka sytuacja nie przypomina? Jak często ofiara słyszy, że prowokowała, że to jej wina, bo ubrała się tak a nie inaczej, była w tym a nie innym miejscu? Cindy Pon stawia swą bohaterkę przed dramatem, który dotyka wiele dziewcząt każdego dnia, i nie ukrywa, co o tym myśli. Do przemyślenia.

Ocena: ★★★☆☆ 1/2

   ⑧ "Death Knell" - Victoria Schwab (pomysł Jesse'a George'a: Hades budzi się na dnie studni w Irlandii)

   Śmierć jest brązowookim chłopcem, jedna z jego dłoni to dłoń szkieletu, druga jest dłonią normalnego człowieka. Budzi się na dnie studni i jedyne, co czuje, to głód. Wyrusza więc do miasteczka w poszukiwaniu istoty wypełnionej światłem.

   Jeśli nie wiecie, czy sięgnąć po ten zbiór, jeśli się wahacie, przeczytajcie opowieść Victorii Schwab. Pięknie napisana, najbardziej bez wątpienia baśniowa, o niezwykłej atmosferze i czarnych charakterach, które tak naprawdę nimi nie są. Victoria Schwab jest mistrzynią w tworzeniu postaci "szarych", nie będących ludźmi złymi, ale również nie do końca dobrymi. Nawet Śmierć jest istotą niejednoznaczną, nawet dziewczynka wypełniona światłem może skrywać ciemność.

Ocena: ★★★★★

   ⑨ "Marigold" - Samantha Shannon (pomysł Regan Perusse: Królowa Olch w dziewiętnastowiecznym Londynie)

   Tajemnicza, przerażająca Królowa Olch porywa następczynię angielskiego tronu. Królowa Wiktoria zawiera z elfią władczynią umowę - w zamian za powrót księżniczki Alicji do świata ludzi, Królowa Olch może zabrać jakąkolwiek inną dziewczynę. Tą inną dziewczyną jest Marigold, służka w jednym ze szlacheckich domów. Na ratunek w lasy Elfów wyruszają brat dziewczyny, George, i zakochany w niej Izaak. 

   I kolejna cudowna, atmosferyczna baśń, w której czarnymi bohaterami okazują się nie tajemnicze, dziwne istoty zamieszkujące magiczny las, lecz ludzie. Od początku opowiadania przypuszczałam, jak historia Marigold i Królowej Olch może się skończyć, a mimo to czytałam ją z przyjemnością i zainteresowaniem. Czuję, że forma baśni odpowiada nie tylko mi jako czytelniczce, ale i pisarzom jako kanwa do tworzenia fantastycznych opowieści.

Ocena: ★★★★☆  

   ⑩ "You, You, It's All About You" - Adam Silvera (pomysł Catriony Feeney: nastoletnia władczyni przestępczego świata, ukryta za maską)

   Slate sprzedaje narkotyki: Oszołomienie tym, którzy chcą zapomnieć, Symbol tym, którzy chcą pamiętać, Hipnozę tym, którzy chcą zamienić jedne historie innymi. Nikt nie wie, kim jest, nikt nie wie, gdzie mieszka. Jej sława okrutnej władczyni podziemia jest w pełni zasłużona, bowiem Slate jest bezlitosna, zimna i wyrachowana. Taką ukształtowało ją życie i taką pozostanie już na zawsze.

   Ostra jazda bez trzymanki - takie właśnie jest to opowiadanie. Zupełnie inne w charakterze od pozostałych opowieści w zbiorze, okrutne i krwawe, a równocześnie wciągające i ekscytujące. Adam Silvera zaskoczył mnie tu zupełnie, bo jedyna przeczytana przeze mnie książka jego autorstwa jest spokojna i smutna, natomiast to opowiadanie można opisać wszystkimi, tylko nie tymi dwoma słowami. Brawo!

Ocena: ★★★★☆

   ⑪ "Julian Breaks Every Rule" - Andrew Smith (pomysł Raeleen Lemay: psychopata w futurystycznym otoczeniu)

   Julian Powell z miasteczka Ealing to Mały Anioł Śmierci, jak sam o sobie myśli. No bo jak inaczej nazwać kogoś, kto samą myślą potrafi sprawić, że każdy, kto nadepnie mu na odcisk, ginie w dziwaczny, groteskowy sposób? Każdy, znaczy się, oprócz cholernego Stevena Kemple'a, który jest jak wrzód na tyłku Juliana, a który nie chce umrzeć!

   Pierwsze humorystyczne opowiadanie w zbiorze. Julian Andrew Smitha to mały, wredny gówniarz, z jednej strony ofiara prześladowań ze strony szkolnego "kolegi", z drugiej chłopak, któremu wszystko uchodzi na sucho. Do pełni szczęścia brakuje mu tylko śmierci Stevena, który jak na złość trzyma się życia i nie chce puścić. Historia Juliana przepełniona jest humorem i sarkazmem, ale gdy wejdziemy głębiej w psychikę głównego bohatera okazuje się, że powodów do śmiechu nie ma - Julian jest podręcznikowym wręcz psychopatą, nie mającym wyrzutów sumienia, manipulującym ludźmi naokoło. Brr, przerażający chłopiec.

Ocena: ★★★☆☆ 1/2

   ⑫ "Indigo And Shade" - April Genevieve Tucholke (pomysł Whitney Atkinson: Piękna i Bestia - zemsta zalotnika)

   Brahm Valois, bogaty panicz i spadkobierca fortuny Valois ma wszystko, czego można pragnąć w mężczyźnie: bogactwo, inteligencję, liczne umiejętności i dużą wiedzę, a i wygląd niczego sobie. Jego pragnieniem jest jedno - zabić Bestię, która od ponad stu pięćdziesięciu lat terroryzuje dolinę Valois i co parę lat zabija mieszkających w niej młodych ludzi. Pewnego razu, polując w ojczystych lasach, spotyka dziwną, tajemniczą dziewczynę, Indigo Beau, która oczarowuje go swoją urodą i tajemnicą. Kim jest? Czemu pojawia się tylko w lesie i nikt w mieście jej nie zna? I co wspólnego ma z Bestią?

   Ależ mnie Brahm denerwował! Całe to pozerstwo, przekonanie o własnej wartości i ważności, okropność. Pod tym względem udało się April Tucholke stworzyć nowoczesny odpowiednik Gastona na piątkę z plusem. Sama historia, choć całkiem klimatyczna, nie zrobiła na mnie jednak większego wrażenia. Szybko i przyjemnie się czytało, ale zaraz po skończeniu opowiadania zapomniałam, o co w nim chodziło.

Ocena: ★★★☆☆

   ⑬ "Sera" - Nicola Yoon (pomysł Steph Sinclair i Kat Kennedy: Bogini Wojny)

   Ulicami miasta idzie młoda dziewczyna, a jej śladem podąża przemoc i śmierć. Klątwa dotyka tylko mężczyzn, bez względu na wiek - po przejściu dziewczyny dziadkowie, ojcowie i synowie sięgają po broń (a jeśli akurat w pobliżu takiej nie ma, biorą sprawę dosłownie we własne ręce) i zaczynają wzajemnie się mordować. Kim jest dziewczyna o imieniu Sera? 

   Ciekawe opowiadanie, nie tylko ze względu na zmianę płci Boga Wojny, ale również ze względu na swój format. Rozpoczyna się bowiem od rozmowy między policjantem i matką Sery, potem przechodzimy do wspomnień tej drugiej o córce, a kończymy na wewnętrznym głosie dziewczyny. Cała historia ma w sobie coś niepokojącego i nieprzyjemnego i uważam, że godnie zamyka cały zbiór opowieści o czarnych bohaterach.

Ocena: ★★★☆☆ 1/2

 
   "Because You Love to Hate Me" jako zbiór opowiadań ma wiele zalet, z których najważniejszą jest to, że pozwala czytelnikowi poznać próbkę twórczości autorów, o których może słyszał, może nie, i nie jest pewien, czy ich proza będzie odpowiadać jego gustom. Parę zaledwie stron nie świadczy może o całej twórczości pisarek i pisarzy, ale bardzo dobrze ukazuje ich styl pisania oraz sposób tworzenia bohaterów i świata. Ja po przeczytaniu zbioru dobrze wiem, twórczość których autorów chciałabym poznać lepiej.

   Zauważyliście pewnie, że nic nie napisałam o krótkich esejach napisanych przez booktuberską stronę publikacji. Bo i nie ma o czym pisać, niestety. Część z nich (ta, która jest niejako komentarzem do opowiadań) jest nawet ciekawa, większość (ta w postaci dziwacznych quizów i "dowcipnych" historyjek) z lekka bezsensowna, a ogółem zupełnie niepotrzebna. Dlatego spokojnie można je sobie darować i skoncentrować się na pomysłach booktuberów na opowiadania i tym, jak dobrze z zadania wywiązali się pisarze i pisarki.

   Podsumowując, czy warto sięgnąć po tą publikację? Warto, chociażby dla tych paru pięcio- i czterogwiazdkowych opowiadań, a także dla samej radości, jaką daję poznawanie nowych autorów. Okładkowe sroki również się nie zawiodą, bo tak różowej okładki dawno już nie widziałam.


tytuł: Because You Love To Hate Me
autor: Renée Ahdieh, Ameriie, Soman Chainani, Susan Dennard, Sarah Enni, Marissa Meyer, Cindy Pon, Victoria Schwab, Samantha Shannon, Adam Silvera, Andrew Smith, April Genevieve Tucholke, Nicola Yoon
wydawnictwo: Bloomsbury
ilość stron: 354


ocena: ★★★☆☆ 1/2

poniedziałek, 9 października 2017

Podróż do krainy złotem płynącej - Rae Carson "Złotowidząca. Ucieczka"

   Odnaleziono złoto! Złoto w każdym strumieniu, zalegające na polach i wśród skał, wystarczy, że po nie sięgniesz! Zaopatrz się w kilofy, sita, bierz rodzinę i swój dobytek i ruszaj na Zachód, do Kalifornii. Czeka cię długa droga, ciężka przeprawa przez prerie, pustynie i góry, i wiedz, że nie będzie łatwo, ale za górami zdobędziesz bogactwo, jakiego Twoje oczy jeszcze nie widziały i Twój umysł nie ogarnie. Ruszaj! Do Kalifornii!

   Leah Westfall mieszka z ukochanymi rodzicami w miasteczku Dahlonega w Georgii i choć jej życie nie jest łatwe, jest tam szczęśliwa. W domu się nie przelewa, bowiem ojciec Leah jest chory i to na barki jego córki spada odpowiedzialność za dbanie o gospodarstwo. Ojciec nauczył ją w dzieciństwie polować, dzięki czemu jako piętnastoletnia dziewczyna potrafi zapewnić jako taki byt swojej rodzinie. Sytuacja zmienia się jednak drastycznie, gdy jej rodzice zostają zamordowani, jej jedyny przyjaciel Jefferson McCauley ucieka od ojca pijaka i wyrusza na Zachód, a do Dahlonega przyjeżdża Hiram Westall, wuj dziewczyny, który ma co do niej plany, nie uwzględniające bynajmniej jej opinii i uczuć. Leah postanawia uciec i znaleźć Jeffersona, a ponieważ samotna kobieta - uciekinierka małe ma szanse na dotarcie dalej niż do granic miasta, stawia wszystko na jedną kartę - ścina włosy, wykrada ze stajni ukochaną klacz Peonię i w chłopięcym przebraniu, już jako Lee McCauley, wyrusza na Zachód, do Kalifornii, gdzie ma szansę na nowe życie i gdzie jej tajemnicze zdolności pomogą w zdobyciu nie tylko środków do życia, ale wręcz prawdziwego bogactwa. Leah obdarzona jest bowiem dziwną zdolnością - potrafi wyczuwać złoto tak, jak różdżkarz za pomocą różdżki znajduje wodę.

   "Złotowidząca. Ucieczka" Rae Carson, historia rozgrywająca się w dziewiętnastym wieku w czasach gorączki złota, która ogarnęła Amerykę, to opowieść o dojrzewaniu, odwadze i przyjaźni. Autorka opisuje nie tylko trudy stojące przed przyszłymi poszukiwaczami złota (droga do Kalifornii usiana jest niebezpieczeństwami, z czego największe stanowią sami poszukiwacze), ale również to, jak różnym doświadczeniem była droga na Zachód dla kobiet i mężczyzn. Porusza kwestie uprzedmiotowienia tych pierwszych, ich niezdolności do wyrażania własnej opinii i przynależności do kierujących ich życiem mężczyzn, czy to mężów, ojców, czy ludzi zupełnie im obcych, którzy jednak ze względu na swą płeć mają prawo decydować o ich losie. Nie robi tego jednak w sposób nachalny i moralizatorski, a jedynie rzeczowo ukazuje realia tamtych czasów. Porusza również temat niewolnictwa i segregacji rasowej, a postać Jeffa - pół krwi Indianina - daje jej pretekst do wplecenia wątku indiańskiego (który mam nadzieję rozwinie w dalszych częściach serii).

   Główna bohaterka, Leah "Lee" Westfall jest dziewczyną z głową na karku, praktyczną i odważną. W podróż na Zachód wyrusza nie pod wpływem chwili, lecz przygotowana, z gotowym planem. Chłopięce przebranie pozwala jej na podróż może nie tyle łatwiejszą, ile najnormalniej w świecie bezpieczniejszą. Nawet później, gdy jej prawdziwa tożsamość wyjdzie na jaw, nie pozwala na powrót wcisnąć się w ramy tego, co wypada młodej damie. Owszem, nie jest idealna, a ukrywanie swojej płci i dziwnych mocy dodatkowo ją obciąża i prowadzi do nieprzyjemnych sytuacji, ale to jedna z niewielu bohaterek książek młodzieżowych, która ani razu nie wywołała u mnie irytacji swoją głupotą czy irracjonalnymi decyzjami. Nie sposób było jej nie kibicować i trzymać za nią kciuki.

   Pozostałe postaci pojawiające się w "Złotowidzącej" są nieco słabiej zarysowane, bo i nie ma na to wiele czasu (książka nie jest długa, a wydarzenia dzieją się na tyle szybko, że wiele z tych osób pojawia się na jeden, dwa rozdziały), ale nie oznacza to bynajmniej, że nie są ciekawe. Mnie osobiście najbardziej zainteresowała pani Joyner, kobieta pełna sprzeczności i ukrytej siły.

   Jeśli chodzi o minusy, to nie dotyczą one pisarstwa Rae Carson, a wydania polskiego. Mowa tu o słabej korekcie - nie raz i nie dwa musiałam się zastanowić, kto mówi co (końcówki męskie przy kwestii wygłaszanej przez kobietę, pomylony punkt widzenia, pauzy dialogowe przed opisem sytuacji, itp.). Mam nadzieję, że przy drugiej części ktoś przysiądzie i naprawdę porządnie zajmie się tą kwestią.

   Jako dziecko zaczytywałam się w westernach (najpierw podkradanych od, a potem wręczanych przez tatę), uwielbiałam historie dzielnych, walecznych Indian i kowbojów, konne podróże przez prerię, opisy indiańskich obrzędów i tradycji, a także pojedynki i walki na Dzikim Zachodzie. Wszystkie te książki miały jednak jedną, wspólną cechę - narratorami i głównymi bohaterami byli mężczyźni. Dlatego "Złotowidząca" Rae Carson to miła odmiana i powiew świeżości na gruncie powieści młodzieżowej, ciekawe połączenie powieści przygodowej z westernem z lekką nutką fantastyki. Oby tak dalej w kolejnych częściach!


tytuł: Złotowidząca. Ucieczka
tytuł oryginału: Walk on Earth a Stranger
autor: Rae Carson
cykl: Złotowidząca
wydawnictwo: Jaguar
ilość stron: 384



ocena: ★★★☆☆ 1/2

piątek, 6 października 2017

Tragedia na mrocznych rozlewiskach - Simon Beckett "Niespokojni zmarli"

   Za oknem deszczowo, wietrznie i ponuro, czy może być w takim razie coś lepszego, niż ulubiona kanapa, ciepły kocyk, rozespany kot, herbata i szczegółowe opisy rozgotowywania martwego ciała podczas sekcji zwłok? Cóż, pewnie może, zwłaszcza gdy wymienimy ostatni punkt na czytanie każdego innego typu literatury. Ja jednak masochistycznie stwierdziłam, że jak nie skończę tej książki teraz, to już chyba nie skończę nigdy, tak więc przełknąć musiałam i te, jakże smaczne, opisy.

   Przenieśmy się zatem na wschodnie wybrzeże Wielkiej Brytanii, gdzie w hrabstwie Essex odnalezione zostają zwłoki. Ciało uległo głębokiemu rozkładowi i inspektor Lundy z tamtejszej komendy dzwoni do Londynu, w którym specjalista medycyny sądowej, doktor Hunter, próbuje jakoś pozbierać się po poprzedniej sprawie, z powodu której stał się pariasem w kręgach policyjnych. Telefon Lundy'ego staje się pretekstem do wyrwania z Londynu, doktor Hunter nie przypuszcza jednak, że stanie się on również początkiem wielu nieprzewidzianych, niebezpiecznych wydarzeń. Okazuje się bowiem, że podejrzenia śledczych, jakoby zmarły był synem wpływowej miejscowej rodziny, nie trzymają się kupy, na szefową Lundy'ego nacisk wywiera ojciec przypuszczalnej ofiary, a na dodatek Hunter jak to Hunter, znajduje się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie i odkrywa kolejne zwłoki. Sprawa się gmatwa, a gdy do gry włączają się również uczucia Huntera, cała sytuacja zaczyna coraz bardziej przerastać głównego bohatera.

   Przyznaję bez bicia, nie czytałam jeszcze nic Becketta. Nie wiem, na czym polegała sprawa, która tak pogrążyła Davida Huntera w oczach policji i po której został z pamiątką w postaci blizny po nożu na brzuchu. Nie wiem nic na temat jego życia rodzinnego i uczuciowego. Na szczęście mimo tego, że "Niespokojni zmarli" to piąta część cyklu o przygodach naszego antropologa kryminalnego, nie przeszkadzało mi to zupełnie w odbiorze książki, jako że historia opowiedziana na jej kartach, oprócz krótkich wzmianek z historii Huntera, jest historią samodzielną i zamkniętą.

   Sam doktor jest bohaterem w miarę sympatycznym, człowiekiem zachowującym się w chwilach zagrożenia zupełnie po ludzku i  normalnie, w związku z czym nić porozumienia między nim a czytelnikiem zawiązuje się szybko i łatwo. Co innego reszta postaci. Składam wszystko na karb odosobnionego rejonu i ponurej angielskiej pogody, ale charakterni są wszyscy jak jeden, od pana Villersa, ojca zaginionego Leo, przez męża również zaginionej Emmy Derby, aż po nerwową nadinspektor Clarke. Najbardziej normalną i sympatyczną postacią jest inspektor Lundy i córeczka Emmy, Fay.

   Co do rozwoju akcji... Niby wszystko jest ok, niby rozwija się w miarę szybko i w miarę sensownie, ale parę razy miałam wrażenie, że autor poszedł na łatwiznę, a niektóre sytuacje były odrobinę nielogiczne. Nie będę zdradzała, które to sytuacje, dość powiedzieć, że sposób prowadzenia starego śledztwa dotyczącego Emmy Derby pozostawiał wiele do życzenia, a bohaterowie w niezwykle ważnym momencie mieli chyba problemy ze słuchem i wzrokiem.

   A, jeszcze jedno. Po wstępie do recenzji można by sądzić, że szczegóły dotyczące sekcji zwłok przyprawiają mnie o obrzydzenie. Nic bardziej mylnego, fascynuje mnie, w jaki sposób specjaliści od medycyny wojskowej potrafią z ciał i kości zmarłych odczytać tak wiele szczegółów na temat osoby, która już dawno odeszła z tego świata. Dlatego powiem wręcz, że chciałoby się ich mieć więcej i czułam w związku z tym pewien niedosyt (ha!).

   Podsumowując, "Niespokojni zmarli" to całkiem nieźle napisany thriller kryminalny, który może nie wciąga tak, że nie można go odłożyć (czytałam go przez ponad tydzień i zupełnie nie czułam potrzeby sięgania po niego w każdej wolnej chwili), ale czyta się go przyjemnie, bohater główny da się lubić, a intryga, choć nie nieziemsko skomplikowana, przynosi w trakcie czytania parę konkretnych zaskoczeń.


tytuł: Niespokojni zmarli
autor: Simon Beckett
cykl: Dr David Hunter
wydawnictwo: Czarna Owca
ilość stron: 503


ocena: ★★★☆☆

czwartek, 5 października 2017

O wodnych koniach, skalistych wysepkach i dojrzewaniu - Maggie Stiefvater "The Scorpio Races"

   W jednej wersji mitu pojawiają się przy strumieniach i rzekach, w innych u brzegów morza. Łagodne i piękne, przyciągają nieświadomych wędrowców, zapraszając na swój grzbiet, by później ponieść nieszczęsnych jeźdźców w głębiny, z których nikt nigdy nie wrócił. Wodne konie, w Szkocji znane pod nazwą each uisge, a w Irlandii jako capall uisge. Słodkowodna ich odmiana znana jest chyba najbardziej, bo kto choć odrobinę zainteresowany europejskimi mitami nie słyszał o kelpie?

   Maggie Stiefvater postanowiła oprzeć swą opowieść właśnie na micie o wodnych koniach, i choć jej capall uisce nie potrafią przyjąć ludzkiej postaci, nie straciły nic na swojej krwiożerczości i dzikości.

   "The Scorpio Races" ("Wyścig śmierci" w polskim tłumaczeniu) opowiada historię Seana Kendricka, chłopca, który zdaje się jedną nogą stać w świecie ludzi, a drugą w odmętach zimnego morza i świece capall uisce, oraz Puck Connolly, dziewczyny, która nie posiada nic oprócz dwójki braci i Dove - ukochanej klaczy, i która zmuszona okolicznościami postanawia wziąć udział w wyścigu, by ich nie stracić.

   Puck (dla obcych Kate) to dziewczyna codziennie zmagająca się z życiem, które bynajmniej nie jest usłane różami. W okna jej domu coraz natarczywiej puka bieda, młodszy brat Finn to chłopiec znerwicowany i wyalienowany, starszy brat Gabe planuje opuścić wyspę i tym samym zostawić rodzeństwo w rozpaczliwej sytuacji. Gdy odwiedza ją Benjamin Malvern - najbogatszy człowiek na wyspie - i wręcza jej nakaz eksmisji, dziewczyna podejmuje trudną, szaloną decyzję o wzięciu udziału w wyścigu, mimo że jej wierzchowcem może być tylko Dove, spokojna, choć szybka klacz. Okazuje się, że nie to jednak stać będzie na przeszkodzie w drodze do wyścigu, a tradycja i ludzkie uprzedzenia.

   Sean jest jedynym człowiekiem, który potrafi poradzić sobie z magicznymi capall uisce. Milczący, osamotniony (jego ojciec zginął w wyścigu na oczach młodego Seana), lepiej rozumie świat koni niż innych ludzi, którzy zwą go niekiedy zaklinaczem wodnych koni. Czterokrotny zwycięzca wyścigu, przywiązany do stajni Malverna i praktycznie pozbawiony wolności, bo nie potrafi i nie chce zostawić najbliższej sobie istoty, czyli capall uisce o imieniu Corr. Znienawidzony przez syna Malverna, Mutta, musi radzić sobie z jego zawiścią i coraz brutalniejszymi próbami przeszkodzenia mu we wzięciu udziału w zawodach.



   Maggie Stiefvater znana jest przede wszystkim jako autorka cyklu o Kruczych Chłopcach, który wzbudza bardzo szeroką gamę uczuć, od zachwytu nad stylem i wyobraźnią pisarki, po zupełną obojętność i "meh, przeczytać przeczytałem, nic specjalnego". Ja osobiście cykl o Cabeswater, magicznych liniach i przyjaźni między Blue i Kruczymi Chłopcami uwielbiam. Przypadł mi do gustu język autorki, liryczny, ale ze specyficznym humorem, magiczny świat przez nią stworzony, oraz bohaterowie, których pokochałam. Do "The Scorpio Races" podchodziłam jednak z obawą, gdyż wielu czytelników podzielających moje przywiązanie do Kruczych Chłopców równocześnie odrzuciło książkę o wodnych koniach i śmiertelnym wyścigu jako przeciętną i nudną. Z drugiej strony pozycja ta została uhonorowana nagrodą Michaela L.Printza w 2012 roku, więc jak to jest z tym "Wyścigiem śmierci"?

   Po pierwszych parudziesięciu stronach czułam, że być może i ja dołączę do grupy zawiedzionych. Świat małej wysepki Thisby wydawał mi się ponury, smutny i ogólnie niezbyt ciekawy, podobnie jak zamieszkujący go bohaterowie, a i fabuła rozwijała się jakoś tak niemrawo. W którymś momencie jednak w głowie otworzyła mi się jakaś klapka i nagle odkryłam, że wyspa i jej kredowe klify pełna jest historii, ciężkiej codzienności, małych radości i ogromnych smutków, a Sean, Puck i ludzie ich otaczający mają bogate osobowości i niezłomne charaktery. Zresztą nie tylko ludzie, bo i ich wierzchowce, te pochodzenia magicznego i te zwykłe, to cały przekrój charakterów: szybki, lojalny Corr, spokojna, zwyczajna Dove, czy wreszcie przerażająca, dzika Skata.

   Być może przyczyniła się do tego pogoda za oknem - szarobure niebo, wyjący wiatr i zacinający deszcz, ale wsiąkłam w atmosferę Thisby, którą autorka oddała w niezwykle przekonujący sposób, i w historię o dojrzewaniu, bo za taką tak naprawdę uważam opowieść Maggie Stiefvater. Tytułowy Wyścig Skorpiona jest tylko pretekstem, by pokazać, jak Sean i Puck dorastają i poznają i zaczynają rozumieć nie tylko innych ludzi, lecz przede wszystkim siebie.

   Na zakończenie pozwolę sobie zacytować pisarkę, która lepiej niż ja opowie Wam, o czym tak naprawdę jest ta książka.

   "Napisałam Wyścig śmierci, ponieważ w dzieciństwie ktoś udzielił mi rady, a może znalazłam ją gdzieś czy o niej przeczytałam, a brzmiała tak: napisz książkę, którą zawsze chciałaś przeczytać, a której nie znajdziesz na żadnej półce. (...) Napisałam więc książkę o rodzeństwie, które stanowi twój cały świat i jest twoimi najlepszymi przyjaciółmi, i o tym, co się stanie, gdy jedno z nich odchodzi. Napisałam o Thisby, wysepce gdzieś pośrodku niczego, małym skalistym miejscu (...), i o tym, dlaczego niektórzy ludzie odchodzą, a inni zostają, o trudach i pięknie. Napisałam o śmiertelnych drapieżcach, którzy nie są czarnymi bohaterami, i o ludziach, którzy nimi się stali."



tytuł: The Scorpio Races
autor: Maggie Stiefvater
wydawnictwo: Scholastic Press
ilość stron: 416 


ocena: ★★★☆☆ 1/2

niedziela, 1 października 2017

Wrześniowy book haul, czyli o problemach z dotrzymywaniem obietnic☆ミ

   A obiecałam sobie, żadnych nowych zakupów we wrześniu, żadnych wyjść do księgarni, żadnego spontanicznego wydawania pieniędzy...

   Pierwszego miesiąca jesieni przybyło do mnie 16 nowych pozycji. Na pierwszy rzut oka z mojego postanowienia nie kupowania nowych książek nie tylko nic nie zostało, ba! przekroczyłam rekord sierpniowy o dwie pozycje. Wstyd, chciałoby się rzec. Na szczęście gdy rozbije się tą ilość na kategorie, okazuje się, że nie jest ze mną tak źle. Uff.

  • Po pierwsze - pięć z wrześniowych zdobyczy to książki już wcześniej przeczytane, które spodobały mi się na tyle, że postanowiłam zdobyć ich papierową wersję. 
  • Po drugie - mangi w liczbie dwóch.
  • Po trzecie - cztery to e-booki kupione za śmiesznie niską cenę na amazonie (i gdy mówię śmiesznie niską, mam na myśli sumy rzędu czterech do ośmiu złotych).
   Tym oto sposobem okazuje się, że tylko pięć z wrześniowych pozycji to zakupy można powiedzieć spontaniczne, a i to nie do końca, bo jedna z nich zamówiona została już w sierpniu, a dwie to kontynuacje, które musiałam mieć i tyle.

   ☀ Zacznijmy od pozycji już wcześniej przeczytanych. Pierwsze dwie zdobycze (a w przypadku tego konkretnego wydania cztery) to książki, które czytałam kilka razy, zarówno w oryginale, jak i tłumaczeniu polskim, które zresztą już posiadam. Mowa o opowieściach z cyklu Archiwum Burzowego Światła autorstwa Brandona Sandersona, a dokładniej o "Drodze królów" i "Słowach Światłości". Moje uwielbienie dla tego pisarza jest ogromne, a te dwie pozycje uważam za najlepszą rzecz, jaka w fantastyce się wydarzyła od czasów Tolkiena. Ponieważ kolejna część cyklu ukaże się w sprzedaży już za kilkanaście dni, postanowiłam odświeżyć sobie obie części, ale w wersji oryginalnej. Tłumaczenie polskie nie jest złe, właściwie z każdą kolejną książką robi się coraz lepsze, ale jest parę elementów, których wolę nie komentować (duszniki?!? serio???!!!???). Stwierdziłam również, że jak już zamawiać, to przepiękne wydanie brytyjskie, i takie też cieszy teraz moje oczy.


   Kolejne pozycje to dwie książki, które zrobiły na mnie spore wrażenie, gdy czytałam je w wersji elektronicznej. Recenzja "The Long Way to a Small Angry Planet" znajduje się na blogu już od pewnego czasu. Niezwykle przyjemnie, spokojne science-fiction, w którym ważniejsze od szybkiej akcji i kosmicznych pościgów są relacje i historie głównych bohaterów. Książka ukazała się w polskim przekładzie we wrześniu, polecam ją z czystym sumieniem. Druga z pozycji to "We Are the Ants" Shauna Davida Hutchinsona, którą uważam za najlepszą chyba z książek przeczytanych w tym roku. Dawno żadna młodzieżówka nie zrobiła na mnie tak ogromnego wrażenia, a przecież nie przepadam za tym gatunkiem literackim, a książek smutnych nie lubię w ogóle. Jestem pewna, że sięgnę po nią jeszcze nie raz, może nawet zabiorę się za napisanie recenzji, kto wie.

Swoją drogą pięknie się te okładki ze sobą skomponowały:)

   ☀ Ostatnia z książek pierwszej kategorii to równocześnie pierwsza pozycja w cyklu zdobyczy "nowych". Mowa o "Królowej Tearlingu", którą przeczytałam w języku angielskim w formie e-booka, a która spodobała mi się na tyle, że postanowiłam zakupić od razu całą trylogię. I dobrze zrobiłam, bo zarówno "Inwazja na Tearling", jak i "Losy Tearlingu" to dobrze napisane i wciągające książki fantastyczne, z interesującym miszmaszem gatunków i ciekawymi bohaterami.


   Kolejne dwa spontaniczne zakupy (o ile w przypadku zakupów on-line w ogóle można mówić o spontaniczności) to pozycje dla wszelkiej maści geeków, nerdów i fanów kultury popularnej. "Geekerella" i "Ready Player One" są swego rodzaju hołdem dla szeroko pojętej społeczności fanowskiej, choć w przypadku opowieści o współczesnym Kopciuszku autorka inspirowała się przede wszystkim filmem i komiksem, podczas gdy twórca drugiej z wymienionych książek czerpał pełnymi garściami z gier komputerowych. Recenzja "Geekerelli" już na blogu, "Ready Player One" przeczytać planuję przed premierą filmu, która ma mieć miejsce bodajże na początku 2018 roku.


   Ostatnią, tym razem naprawdę bardzo spontanicznie nabytą pozycją jest książka, której prawdopodobnie nigdy nie przeczytam, gdyż, wstyd przyznać, wykracza ona poza moją znajomość języka angielskiego. Nie mogłam jednak przejść obok niej obojętnie, po prostu nie mogłam! Weszłam sobie mianowicie do BookOffu, czyli japońskiego antykwariatu rzeczy wszelakich, gdzie na półce z pozycjami obco(czyli nie japońsko)języcznymi stało sobie cudo o wdzięcznym tytule "An Introduction to Elvish" pod redakcją Jima Allana. Wprowadzenie do elfickiego, znalezione w japońskim antykwariacie, wyobrażacie sobie? Jest to pozycja naukowa w charakterze, z ogromną ilością informacji na temat wymowy, gramatyki, a nawet pisma używanego przez Elfy z książek J.R.R.Tolkiena. Niekiedy marzę sobie, że siądę, przeczytam i zrozumiem tę książkę, ale potem patrzę na te wszystkie symbole fonetyczne, skomplikowane konstrukcje gramatyczne, i mój zapał umiera śmiercią naturalną. Cóż, przynajmniej ładnie będzie wyglądać na półce w części poświęconej twórczości ojca fantastyki.


   ☀ Czas na przedostatnią grupę zakupów wrześniowych, czyli e-booki. Niekiedy z gorzkim uśmiechem myślę sobie, że może to i dobrze, że w Polsce książki w formacie elektronicznym są takie drogie, bo inaczej byłoby naprawdę kiepsko. Gdy widzę na amazonie pozycję za dolara, nagle zapominam o złożonych sobie obietnicach i nałożonych zakazach, i potem okazuje się, że na moim Kindelku pojawia się pełno nowych pozycji, których pewnie nigdy bym nie kupiła po normalnej cenie. Tym sposobem we wrześniu rozszerzyłam kolekcję e-booków o cztery nowe pozycje. "History Is All You Left Me" Adama Silvery to jedna z dwóch młodzieżówek (coś ostatnio sporo ich czytam), drugą jest "The Scorpio Races" Maggie Stiefvater. O ile o pierwszej słyszałam dużo pozytywnych opinii, z którymi po przeczytaniu mogę się zgodzić, o tyle książki Maggie Stiefvater inne niż cykl o Kruczych Chłopcach mają tendencje do dzielenia czytelników na wielbicieli i zdecydowanych nielubicieli. Ciekawa jestem, po której ostatecznie stronie się znajdę.

   Trzecim z e-booków jest pozycja o wdzięcznym tytule "A Mountain Walked", zredagowany przez S.T.Joshi'ego zbiór opowiadań zainspirowanych twórczością H.P.Lovecrafta. Osobiście dziwny świat z opowieści samotnika z Providence bardzo lubię, za jego plugawą atmosferę i bluźniercze stwory z największych głębin czasu i przestrzeni, dlatego z chęcią zobaczę, jak zainspirował on innych pisarzy.

   Ostatnim wrześniowym e-bookiem jest "Pride and Prejudice and Zombies" autorstwa Setha Grahame-Smitha w oparciu o książkę Jane Austin. Film na jej podstawie rozśmieszył mnie do łez i zapewnił dwie godziny świetnej zabawy, myślę więc, że i książka dostarczy mi przynajmniej tyle samo rozrywki.


   ☀ Nie byłabym sobą, gdybym przy okazji kolejnych wizyt w Japonii nie nabyła przynajmniej jednej mangi. Tym razem zdecydowałam się na pozycje trochę nietypowe, ponieważ nie stanowią one głównych części swoich serii, lecz są do nich dodatkami. Pierwszą z nich jest oficjalny fan book do serii D.Gray-man autorstwa Hoshino Katsury, zatytułowany "Haiiro no Kiroku", zawierający wszystkie możliwe informacje na temat bohaterów mangi, wywiady z seiyuu, czyli aktorami podkładającymi głosy w serii anime, szkice autorki i wiele, wiele innych. Przepięknie wydany, z cudownymi ilustracjami, przyzywał mnie syrenim śpiewem i niestety opanować się nie potrafiłam. Podobnym zresztą brakiem samoopanowania wykazałam się przy zakupie drugiej mangi, tym razem miałam bowiem ochotę na coś wesołego i voilà, okazało się, że jedna z moich ulubionych serii "Bungou Stray Dogs" dorobiła się mini serii komediowych historyjek, a zatytułowane to cudeńko jest "Bungou Stray Dogs Wan!". Śmieszne przygody ulubionych bohaterów zawsze poprawiają mi nastrój, więc na jesienną chandrę jak znalazł (choć właściwie to jesień uwielbiam i rzadko zdarza mi się mieć zły humor o tej porze roku).


   To wszystkie moje książkowe zakupy wrześniowe, ale nie wszystkie książki, o które powiększyła się moja kolekcja. Okazało się bowiem, że wygrałam zestaw trzech książek w konkursie organizowanym przez cudowne dziewczyny ze strony Zniewolone treścią. Nie spodziewałam się wygranej, bo jeszcze nigdy w żadnych konkursie nie udało mi się zdobyć czegokolwiek, a tu proszę, taka niespodzianka. Tak oto na wrześniową półkę wskoczyły "Wyspa mgieł" Marii Zdybskiej oraz dwa tomiki serii Krystyny Kuhn - "Dolina: Gra" i "Dolina:Katastrofa". Nie spodziewam się wielkiej literatury, ale bawić się dobrze będę tak czy inaczej.


   Podsumowując: spośród 19 książek (wliczając trzy pozycje zdobyte konkursowo) zaledwie sześć to książki polskojęzyczne, dwie to mangi w języku japońskim, a aż jedenaście pozycji to książki napisane po angielsku. Przyznaję, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, ale ponieważ język nie używany to język zapomniany, a i tłumaczenie nigdy nie przebije oryginału, więc nie pozostaje nic, jak tylko się cieszyć:)



   Na zakończenie tego przydługiego wpisu muszę się podzielić jeszcze jednym zakupem około książkowym. Otóż pojechałam do Tokio na wystawę zorganizowaną z okazji niedalekiej filmowej premiery aktorskiej wersji znanej mangi i anime "Full Metal Alchemist" i jak to ja, nie mogłam się opanować, żeby czegoś z tej okazji nie kupić. Tym razem w moje ręce trafił zestaw ślicznych zakładek z bohaterami serii, które pewnie nigdy nie zostaną użyte w obawie przed zniszczeniem. No cóż...